31 paź 2013



Obecnie w Polsce przyglądam się feministkom krzyczącym o dyskryminacji kobiet i mężczyznom krzyczącym o dyskryminacji mężczyzn. Z boku wygląda to tak, że jest jakaś grupa kobiet, które mają pretensje do mężczyzn, że są kobietami oraz jest jakaś grupa mężczyzn, która ma pretensje do kobiet, że są mężczyznami. Jedni i drudzy prześcigają się w absurdach. A już największą bezmyślnością i brakiem trzeźwego osądu rzeczywistości są genderowskie hasła w stylu „płeć mnie nie ogranicza”. Przeciętnie inteligentny człowiek zdaje sobie sprawę z głupoty takiego hasła (nie trzeba studiować biologii człowieka na uniwersytecie gdzie przez 5 lat na różnych przedmiotach, różne zjawiska czy zachowania wyjaśniane są ograniczeniami biologicznymi płci). Płeć jak najbardziej nas ogranicza w różnych aspektach życia. W zależności od kontekstu czasem te ograniczenia stawiają nas w gorszej, a  czasami w lepszej sytuacji. Gdyby przedstawiciele obu płci oskarżających się nawzajem o dyskryminację troszeczkę poczytali o tym jak nauka dokładnie wyjaśnia różnicę między mężczyzną i kobietą oraz jak precyzyjnie i logicznie tłumaczy naszą rzeczywistość to w końcu może daliby sobie spokój z tą bezsensowną wojną i wykorzystali tą wiedzę do budowania wartościowych relacji (post Męskość i kobiecość).

Jak to wygląda obecnie?

Czytam na feministycznej stronie internetowej o dyskryminacji kobiet w Polsce. Autorka pisze, że dyskryminacja na rynku pracy polega na kierowaniu się pracodawcy przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu kryteriami innymi niż wymagane na danym stanowisku kompetencje. Następnie tłumaczy, że kobiety są często dyskryminowane przez pracodawców z powodu możliwości zajścia w ciążę. Dodaje, że według badań pracodawcy mniej chętnie zatrudniają kobiety, ponieważ wiąże się to z ich mniejszą dyspozycyjnością (ciąża, częstsze zwolnienia lekarskie, odmawianie godzin nadliczbowych czy wyjazdów służbowych), a to – w konsekwencji - z realnie ponoszonymi kosztami przez pracodawcę. Czy w takim razie pracodawca biorąc pod uwagę kompetencję dostępności kobiety dyskryminuje ją? Zgodnie z wcześniej przedstawioną definicją dyskryminacji pracodawca nie dyskryminuje kobiety. Pracodawca nie kieruje się uprzedzeniami tylko rachunkiem ekonomicznym, co oznacza , że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek dyskryminacji. Pracodawca postępuje zgodnie z własnym interesem, bo takie ma prawo. Każdy zapis prawny karzący go za jego własne decyzje, czy też  w jakikolwiek sposób ingerujący w jego wolność podejmowania decyzji będzie zwykłym bezprawiem. Oczywiście z powodu ciąży kobiety tracą na kompetencji dyspozycyjności, co stawia je w gorszej sytuacji na rynku pracy w stosunku do mężczyzn. To właśnie jest biologiczne ograniczenie płci.  Z powodu tego, że płeć piękna wnosi większy udział w prokreację traci na wartości na rynku pracy, ale za to w sytuacji rozwodu zyskuje opiekę nad dziećmi (w ok. 98% przypadków sąd przyznaje prawo opieki matce). Tutaj zaczynają krzyczeć mężczyźni, którzy uważają, że jest to dyskryminacja mężczyzn. Oczywiście tak olbrzymia dysproporcja w przyznawaniu kobietom praw rodzicielskich w większości przypadków nie wynika z dyskryminacji mężczyzn, tylko z realnych powodów wynikających z różnic płciowych w inwestowaniu rodzicielskim (co nie oznacza oczywiście, że czasami nie pojawiają się przypadki dyskryminacji tylko, że ich skala jest znacznie mniejsza niż sugeruje to dysproporcja w przyznawanych prawach opieki). Jak wcześniej wspomniałem to samo biologiczne uwarunkowanie płci w jednym przypadku stawia nas w sytuacji uprzywilejowanej, a w innym w mniej uprzywilejowanej. Obwinianie się nawzajem o dyskryminację jest zupełnie bezpodstawne. Innym ograniczeniem biologicznym kobiet jest ich znacznie mniejsza wytrzymałość i siła fizyczna. To oznacza, że mają utrudniony dostęp do zawodów wymagających właśnie takich kompetencji (górnictwo, budownictwo, itd.). To ograniczenie oraz inne różnice płciowe powodują, że do wojska przymusowo są powoływani mężczyźni, a nie kobiety. I tu znowu mężczyźni czują się pokrzywdzeni, że muszą odbywać obowiązkową służbę wojskową (w Polsce już nie muszą), albo jeszcze gorzej, że są wysyłani na wojnę. Jak widać z tych ograniczeń kobiety czerpią korzyści. Co ciekawe, tam gdzie różnice płciowe przynoszą im korzyści feministki nie dostrzegają dyskryminacji kobiet i jakoś nie proponują wprowadzenia parytetów do wojska czy kopalni. Trochę przeraża, choć nie zaskakuje ta wybiórczość spostrzegania problemu dyskryminacji kobiet przez feministki.

Dlaczego pod słowem dyskryminacja kryją się zjawiska zupełnie nie związane z dyskryminacją?

Czytając dalej feministyczną stronę dowiaduję się, że dyskryminacja kobiet to też molestowanie seksualne i wszelka przemoc wobec kobiet. Przecież przemoc domowa, gwałty, molestowanie to są przestępstwa. Bardzo poważne przestępstwa, za które powinny być przyznawane najsurowsze kary. Dziwiłem się dlaczego są wrzucone do worka z dyskryminacją. Sprawdziłem we wszystkich dostępnych słownikach i na różnych stronach internetowych znaczenie słowa dyskryminacja. Kompletnie nie pasuje do tych przestępstw. Definicji i znaczeń dyskryminacji jest wiele, ale wszystkie mają takie cechy wspólne, jak nierówne traktowanie,  wykluczanie lub mniej przychylne traktowanie osoby lub grupy wynikające zwykle z uprzedzeń, a nie realnych powodów (przykładem takiej prawdziwej dyskryminacji jest obecnie dyskryminacja kobiet na rynku pracy w Arabii Saudyjskiej lub też w poprzednim wieku brak praw wyborczych dla kobiet w Europie). Co ma wspólnego przemoc domowa z dyskryminacją? Jeśli już ma mieć coś wspólnego, to ma jedynie w przypadku, gdy ofiarą takiej przemocy jest mężczyzna, ponieważ policja i wymiar sprawiedliwości bagatelizują takie przypadki, a sama ofiara narażona jest dodatkowo na drwiny (tutaj właśnie jest przypadek nierównego traktowania).  No, ale nie o to chyba chodziło feministkom. Bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że feministki w celach manipulacyjnych sztucznie podciągnęły przestępstwa przemocy pod dyskryminację, by trudniej było zaprzeczyć istnieniu dyskryminacji. Gdyby pod hasłem dyskryminacji kobiet znajdowało się tylko zjawisko dyskryminacji kobiet na rynku pracy, to łatwo byłoby obalić takie twierdzenie (post Czy w Polsce kobiety są dyskryminowane na rynku pracy?) a tym samym istnienie samej dyskryminacji kobiet. Po małej manipulacji nikt nie zaprzeczy, że kobiety są dyskryminowane, bo przecież istnienie przestępstw związanych z przemocą jest faktem. Dzięki temu sprytnemu rozwiązaniu można też robić badania ankietowe, w których będziemy pytać czy istnieje dyskryminacja kobiet w Polsce. Wyniki ankiet są łatwe do przewidzenia.  

O co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi?

Bycie kobietą czy mężczyzną wiąże się z pewnymi obowiązkami i przywilejami wynikającymi z biologicznych uwarunkowań i nie ma nic dziwnego, czy strasznego w tym, że od każdej płci oczekuje się trochę innych rzeczy. I nie chodzi mi o to, że każdy mężczyzna musi robić typowe rzeczy dla swojej płci ani każda kobieta dla swojej płci (nie muszą się wpisywać w typowe wzorce męskości i kobiecości). Każdy jest wolny i ma prawo robić to co chce, ale powinien pamiętać o tym, że w pewnych okolicznościach płeć może go ograniczać i z tego powodu nie powinien mieć pretensji do płci przeciwnej. Obecne w Polsce przekomarzanie się kto jest bardziej dyskryminowany, czy kobiety czy mężczyźni, nie ma nic wspólnego z walką o równouprawnienie płci, bardziej to przypomina walkę o ujednolicenie płci.  



0 komentarze:

Prześlij komentarz