Obecnie w Polsce przyglądam się feministkom krzyczącym o dyskryminacji kobiet i mężczyznom krzyczącym o dyskryminacji mężczyzn. Z boku wygląda to tak, że jest jakaś grupa kobiet, które mają pretensje do mężczyzn, że są kobietami oraz jest jakaś grupa mężczyzn, która ma pretensje do kobiet, że są mężczyznami. Jedni i drudzy prześcigają się w absurdach. A już największą bezmyślnością i brakiem trzeźwego osądu rzeczywistości są genderowskie hasła w stylu „płeć mnie nie ogranicza”. Przeciętnie inteligentny człowiek zdaje sobie sprawę z głupoty takiego hasła (nie trzeba studiować biologii człowieka na uniwersytecie gdzie przez 5 lat na różnych przedmiotach, różne zjawiska czy zachowania wyjaśniane są ograniczeniami biologicznymi płci). Płeć jak najbardziej nas ogranicza w różnych aspektach życia. W zależności od kontekstu czasem te ograniczenia stawiają nas w gorszej, a czasami w lepszej sytuacji. Gdyby przedstawiciele obu płci oskarżających się nawzajem o dyskryminację troszeczkę poczytali o tym jak nauka dokładnie wyjaśnia różnicę między mężczyzną i kobietą oraz jak precyzyjnie i logicznie tłumaczy naszą rzeczywistość to w końcu może daliby sobie spokój z tą bezsensowną wojną i wykorzystali tą wiedzę do budowania wartościowych relacji (post Męskość i kobiecość).
Jak
to wygląda obecnie?
Czytam
na feministycznej stronie internetowej o dyskryminacji kobiet w Polsce. Autorka
pisze, że dyskryminacja na rynku pracy polega na kierowaniu się pracodawcy przy
podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu kryteriami innymi niż wymagane na danym
stanowisku kompetencje. Następnie tłumaczy, że kobiety są często dyskryminowane
przez pracodawców z powodu możliwości zajścia w ciążę. Dodaje, że według badań
pracodawcy mniej chętnie zatrudniają kobiety, ponieważ wiąże się to z ich
mniejszą dyspozycyjnością (ciąża, częstsze zwolnienia lekarskie, odmawianie
godzin nadliczbowych czy wyjazdów służbowych), a to – w konsekwencji - z
realnie ponoszonymi kosztami przez pracodawcę. Czy w takim razie pracodawca
biorąc pod uwagę kompetencję dostępności kobiety dyskryminuje ją? Zgodnie z
wcześniej przedstawioną definicją dyskryminacji pracodawca nie dyskryminuje
kobiety. Pracodawca nie kieruje się uprzedzeniami tylko rachunkiem
ekonomicznym, co oznacza , że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek dyskryminacji. Pracodawca
postępuje zgodnie z własnym interesem, bo takie ma prawo. Każdy zapis prawny
karzący go za jego własne decyzje, czy też
w jakikolwiek sposób ingerujący w jego wolność podejmowania decyzji
będzie zwykłym bezprawiem. Oczywiście z powodu ciąży kobiety tracą na
kompetencji dyspozycyjności, co stawia je w gorszej sytuacji na rynku pracy w
stosunku do mężczyzn. To właśnie jest biologiczne ograniczenie płci. Z powodu tego, że płeć piękna wnosi większy
udział w prokreację traci na wartości na rynku pracy, ale za to w sytuacji
rozwodu zyskuje opiekę nad dziećmi (w ok. 98% przypadków sąd przyznaje prawo
opieki matce). Tutaj zaczynają krzyczeć mężczyźni, którzy uważają, że jest to
dyskryminacja mężczyzn. Oczywiście tak olbrzymia dysproporcja w przyznawaniu kobietom praw rodzicielskich w większości przypadków nie wynika z dyskryminacji mężczyzn,
tylko z realnych powodów wynikających z różnic płciowych w inwestowaniu
rodzicielskim (co nie oznacza oczywiście, że czasami nie pojawiają się przypadki dyskryminacji tylko, że ich skala jest znacznie mniejsza niż sugeruje to dysproporcja w przyznawanych prawach opieki). Jak
wcześniej wspomniałem to samo biologiczne uwarunkowanie płci w jednym przypadku
stawia nas w sytuacji uprzywilejowanej, a w innym w mniej uprzywilejowanej. Obwinianie
się nawzajem o dyskryminację jest zupełnie bezpodstawne. Innym ograniczeniem
biologicznym kobiet jest ich znacznie mniejsza wytrzymałość i siła fizyczna. To
oznacza, że mają utrudniony dostęp do zawodów wymagających właśnie takich kompetencji
(górnictwo, budownictwo, itd.). To ograniczenie oraz inne różnice płciowe
powodują, że do wojska przymusowo są powoływani mężczyźni, a nie kobiety. I tu
znowu mężczyźni czują się pokrzywdzeni, że muszą odbywać obowiązkową służbę
wojskową (w Polsce już nie muszą), albo jeszcze gorzej, że są wysyłani na
wojnę. Jak widać z tych ograniczeń kobiety czerpią korzyści. Co ciekawe, tam
gdzie różnice płciowe przynoszą im korzyści feministki nie dostrzegają dyskryminacji
kobiet i jakoś nie proponują wprowadzenia parytetów do wojska czy kopalni. Trochę
przeraża, choć nie zaskakuje ta wybiórczość spostrzegania problemu
dyskryminacji kobiet przez feministki.
Dlaczego
pod słowem dyskryminacja kryją się zjawiska zupełnie nie związane z
dyskryminacją?
Czytając
dalej feministyczną stronę dowiaduję się, że dyskryminacja kobiet to też
molestowanie seksualne i wszelka przemoc wobec kobiet. Przecież przemoc domowa,
gwałty, molestowanie to są przestępstwa. Bardzo poważne przestępstwa, za które
powinny być przyznawane najsurowsze kary. Dziwiłem się dlaczego są wrzucone do
worka z dyskryminacją. Sprawdziłem we wszystkich dostępnych słownikach i na
różnych stronach internetowych znaczenie słowa dyskryminacja. Kompletnie nie pasuje do tych przestępstw. Definicji
i znaczeń dyskryminacji jest wiele, ale wszystkie mają takie cechy wspólne, jak
nierówne traktowanie, wykluczanie lub
mniej przychylne traktowanie osoby lub grupy wynikające zwykle z uprzedzeń, a
nie realnych powodów (przykładem takiej prawdziwej dyskryminacji jest obecnie
dyskryminacja kobiet na rynku pracy w Arabii Saudyjskiej lub też w poprzednim
wieku brak praw wyborczych dla kobiet w Europie). Co ma wspólnego przemoc
domowa z dyskryminacją? Jeśli już ma mieć coś wspólnego, to ma jedynie w
przypadku, gdy ofiarą takiej przemocy jest mężczyzna, ponieważ policja i wymiar
sprawiedliwości bagatelizują takie przypadki, a sama ofiara narażona jest
dodatkowo na drwiny (tutaj właśnie jest przypadek nierównego traktowania). No, ale nie o to chyba chodziło feministkom.
Bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że feministki w celach manipulacyjnych
sztucznie podciągnęły przestępstwa przemocy pod dyskryminację, by trudniej było
zaprzeczyć istnieniu dyskryminacji. Gdyby pod hasłem dyskryminacji kobiet
znajdowało się tylko zjawisko dyskryminacji kobiet na rynku pracy, to łatwo
byłoby obalić takie twierdzenie (post Czy
w Polsce kobiety są dyskryminowane na rynku pracy?) a tym samym istnienie
samej dyskryminacji kobiet. Po małej manipulacji nikt nie zaprzeczy, że kobiety
są dyskryminowane, bo przecież istnienie przestępstw związanych z przemocą jest
faktem. Dzięki temu sprytnemu rozwiązaniu można też robić badania ankietowe, w
których będziemy pytać czy istnieje dyskryminacja kobiet w Polsce. Wyniki
ankiet są łatwe do przewidzenia.
O
co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi?
Bycie
kobietą czy mężczyzną wiąże się z pewnymi obowiązkami i przywilejami
wynikającymi z biologicznych uwarunkowań i nie ma nic dziwnego, czy strasznego
w tym, że od każdej płci oczekuje się trochę innych rzeczy. I nie chodzi mi o
to, że każdy mężczyzna musi robić typowe rzeczy dla swojej płci ani każda
kobieta dla swojej płci (nie muszą się wpisywać w typowe wzorce męskości i
kobiecości). Każdy jest wolny i ma prawo robić to co chce, ale powinien pamiętać o
tym, że w pewnych okolicznościach płeć może go ograniczać i z tego powodu nie
powinien mieć pretensji do płci przeciwnej. Obecne w Polsce przekomarzanie się
kto jest bardziej dyskryminowany, czy kobiety czy mężczyźni, nie ma nic
wspólnego z walką o równouprawnienie płci, bardziej to przypomina walkę o
ujednolicenie płci.
0 komentarze:
Prześlij komentarz